
Działalność Klubu

Od wielu lat zielonogórski Klubu Kiwanis szczególnie starannie przygotowuje się do spotkania grudniowego. Jest ono bowiem okazją do podsumowania mijającego roku, a także sposobnością do wzajemnych podziękowań, za pracę włożoną w działalność stowarzyszenia. Tradycją stało się przygotowywanie maleńkich prezencików, które później są rozlosowywane wśród przybyłych. Tym razem członkinie Klubu umówiły się, by wartość podarków była nie kwocie na nie wydanej (maksimum 5 zł), ale w pomyśle. Aurę świąteczną podkreśliły także wigilijne potrawy na stole (barszcz, makiełki, ciasta, krokiety, trzy rodzaje śledzi etc.) oraz szykowne ubiory wszystkich Pań.
Nie zapomniano również o grudniowych solenizantkach – Aleksandrze Woźniak, Marii Wasik oraz Barbarze Krzeszewskiej-Zmyslony. I choć tej ostatniej nie było tym razem – ciepłe, serdeczne powinszowania popłynęły także w jej stronę.
Zanim jednak skupiono się na przyjemnościach, prezydent Marzanna Gniazdowska zrelacjonowała dotychczasową aktywność Klubu, przedstawiła też informację o stanie zaawansowania prac przy projekcie powstania małej tężni solankowej w pobliżu boiska szkoły podstawowej w Słonem. Przypomnijmy, ze na tym terenie podopieczni zielonogórskiego Kiwanisu w okresie pandemii realizowali projekt Klima(t) 2.0
Podczas spotkania Joanna Kapica-Curzytek wystąpiła z inicjatywą, by założyć zbiórkę crowdfoundingową na wyposażenie zielonogórskiego szpitala dziecięcego, który obecnie jest przeznaczony na leczenie osób zakażonych koronawirusem Covid-19. Z uwagi na skomplikowane procedury prawne i finansowe – pomysł ten rozpatrzą szczegółowo członkinie specjalizujące się w tych zagadnieniach.
Z kolei Halinka Bohuta-Stąpel zainteresowała uczestniczki spotkania problemami osoby pilnie potrzebującej wsparcia. Członkinie Klubu postanowiły zrobić wewnętrzną zbiórkę na zakup najpotrzebniejszych artykułów spożywczych. Przygotowaniem paczki świątecznej podjęła się wnioskodawczyni idei.
Zwieńczeniem wieczoru było przekazanie życzeń na święta i nadchodzący rok. Szczególne serdeczności przekazano Bożenie Mani – szefowej Związku Nauczycielstwa Polskiego – w siedzibie którego od kilku miesięcy odbywają się spotkania Kiwanisu.
Spotkanie odbyło się 1 grudnia 2021 roku.
Kulturtag 2021 w Bad Saarow
W sobotę (25.09.2021) podopieczni klubów Kiwanis z Frankfurtu i Zielonej Góry spotkali się podczas kolejnego Dnia Kultury / Kulturtag w Parku Rozrywki w Bad Saarow. Od nas pojechały dzieci ze Szkoły Podstawowej w Słonem, natomiast stronę niemiecką reprezentowali uczniowie dwujęzycznej (polsko-niemieckiej) szkoły z Frankfurtu nad Odrą.
Klub niemiecki przygotował dla najmłodszych mnóstwo atrakcji. Najpierw dzieci same przygotowywały proste (harcerskie) potrawy, a po ich wspólnej degustacji harcowały w parku linowym (Arbora Kletterpark). Było to wyśmienite miejsce dla wszystkich chcących sprawdzić swoją sprawność fizyczną oraz szukających mocnych wrażeń i adrenaliny. Nawet nasze członkinie, (odpowiednio zabezpieczone) nie umiały sobie odmówić zabawy na kładce linowej wśród drzew. Z kolei młodsze dzieci wzięły udział w zabawach integracyjnych, rozwijających aktywność grupową.
Przypomnijmy, że Dzień Kultury / Kulturtag to spotkania przygotowywane przez kluby Kiwanis z Zielonej Góry i Frankfurtu dla dzieci z Polski i Niemiec, które odbywają się dwa razy do roku. Idea tej integracji realizowana jest od 2006 roku, gdy oba stowarzyszenia podpisały umowę o współpracy. Do tej pory odbyły się 26 takich spotkań. Nawet czas pandemii nie przerwał naszej aktywności. W 2020 roku kontakt między dziećmi i opiekunami odbywał się za pośrednictwem internetu.
Odeszła Stefania Skrzypiec (Stenia)
Wczoraj dotarła wiadomość o śmierci Stefanii Skrzypiec, członkini naszego Klubu.
Stenia była z nami od 2005 roku, a osobą wprowadzającą ją w nasze grono była Agata Buchalik-Drzyzga (jej siostra). W Klubie postrzegałyśmy ją jako osobą spokojną, zdecydowaną, logiczną. Ale czegóż innego mogłyśmy spodziewać się po kimś, kto czcił królową Matematykę. Nasza koleżanka była umysłem ścisłym i wielką entuzjastką szachów. Specjalnie po to, by mieć partnerów do gry zapisała się do Zielonogórskiego Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Tam oddawała się z pasją pojedynkom na pionki, skoczki, wieże i wszystkie te figury oraz otwarcia o niepokojących nazwach. Jej syn Kajetan, wspominając dziś mamę powiedział „nigdy z nią nie wygrałem”. Nie było w tych słowach żalu, ale podziw dla kunsztu przewidywania, planowania i strategii.
Stefa urodziła się w 1932 roku na Śląsku. W rodzinie, gdzie z jednej strony tradycje przekazywane były z pokolenia na pokolenie, a z drugiej wyjątkowo otwartej, szukającej nowych wyzwań i odważnej. Już jako osiemnastoletnia dziewczyna rozpoczęła swoją przygodę z dydaktyką. Dzięki znakomitej znajomości języka niemieckiego została zatrudniona w charakterze wykładowcy tego przedmiotu w szkole. Jako że było to krótko po zakończeniu działań wojennych, zdarzało się, że jej uczniowie byli starsi o kilka dobrych lat od niej. Równolegle dokształcała się, kończyła kolejne szczeble wykształcenia uniwersyteckiego w naukach ścisłych. W trudnych latach powojennych pomagała niemieckim rodzinom, które jeszcze nie zdążyły się przesiedlić. Wyjeżdżała w tym celu do Opola, gdzie tłumaczyła, wyjaśniała urzędnikom problemy, kupowała bilety, pomagała w poszukiwaniach. Był to swoisty akt odwagi w trudnym czasie i całkiem zrozumiałej niechęci społeczeństwa polskiego do przedstawicieli byłego najeźdźcy.
Pod koniec lat 60. i na początku 70. wszystkie trzy siostry Buchalikowe wraz z mamą osiedliły się w Zielonej Górze. Każda w innym czasie, każda z innym bagażem doświadczeń. Stefa mocno wkroczyła w kolejny etap życia. Została po raz drugi mężatką. Oprócz Kajetana (pierworodnego) na świecie pojawiła się córka -– Marysia. Przez pewien czas pracowała na uczelni, później w szkole – cały czas wykładając matematykę.
Po przejściu na emeryturę angażuje się towarzysko i rodzinnie. W roku 2005 wstąpiła do Klubu Kiwanis Zielona Góra ADSUM. Tu dzieliła się swoim doświadczeniem, pomagała w kontaktach z niemieckim partnerem. Pomimo trudności z poruszaniem chętnie uczestniczyła w wyjazdach, różnorodnych projektach, zawsze z uśmiechem na ustach, zawsze w dobrym humorze. Bardzo długo starała się być niezależna, mając już zdecydowanie ponad 80 lat nadal prowadziła samochód i sama gospodarowała w swoim przytulnym mieszkaniu na Zamoyskiego.
Zawsze też była elegancka – zadbane dłonie, ułożone włosy, dyskretna biżuteria i pomoc w postaci laseczki, która ją wspomagała.
9 listopada 2020 r. upadła w domu, pogotowie zabrało ją do szpitala dopiero po kilku godzinach. Zbyt późno na operację. Umiera w wieku 88 lat.
Stefa, dziękujemy za Twoją obecność. Pozdrów Agatę, tam gdzie teraz jesteś.
Tłusty czwartek
Dzień najsłodszego święta w roku dzieci ze szkoły podstawowej w Słonem obchodziły pod hasłem ” Najpierw zjedz, potem spal”. Klasa piąta dbając o zdrowie i dobry wygląd koleżanek i kolegów przygotowała plakaty, na których przedstawiona została kaloryczność różnych rodzajów pączków oraz wiedza o tym, co i jak długo trenować żeby pączek “nie poszedł w boczki”. Święto stało się też okazją do wykonania pięknych “portretów” ulubionych pączków i starannego zapisania, samodzielnie ułożonych wierszy i rymowanek. Za każdą pracę plastyczną i rymowankę uczniowie klasy VII wręczali smaczne pączki.
Fundatorem poczków była Bogumiła Burda – prezydent naszego Klubu.
Gerda Preisner nowa członkinią Klubu ADSUM
Nasze grudniowe spotkania mają zawsze przyjazny, mikołajkowy wymiar. Każda z koleżanek przygotowuje trzy drobne prezenciki, które później są rozlosowywane wśród nas. Emocji przy losowaniu mnóstwo, śmiechu i zaskoczeń też nie brakuje. Dodatkowo w tym ostatnim miesiącu roku składamy życzenia imieninowe solenizantkom. Tym razem były to: Barbara, Maria i Aleksandra.
Najważniejszym jednak punktem wieczoru było przyjęcie w szeregi Klubu nowej koleżanki. Jest nią Gerarda Preisner, która już od kilku miesięcy współuczestniczy w kiwanisowych wydarzeniach. W trakcie spotkania uhonorowałyśmy także kwiatami, a nawet szampanem (ten od Marii Wasik), literackie osiągnięcia Halinki Bohuty-Stąpel, która tylko w listopadzie tego roku została laureatką bodajże czterech czy pięciu ogólnopolskich konkursów poetyckich.
A potem przyszedł czas na zabawę i gościnę.Były ciasta, paszteciki i inne delicje. Najbardziej jednak w świąteczny nastrój kulinarny wprowadziły nas ziemniaki w mundurkach i śledzie przygotowane przez Marię Ziółkowską. Co by nie mówić – niebo w gębie [Alicja Błażyńska]
Warsztaty w Wirtchesee
Współpraca między klubami z Zielonej Góry i Frankfurtu ma już swoją trzynastoletnią historię. Jednak w tym roku nasze kontakty miały niespotykany dotąd wymiar. Ostatnim wydarzeniem były dwudniowe warsztaty, mające na celu umocnienie poczucie wspólnoty obu klubów. Spotkaliśmy się w godzinach przedpołudniowych, w piątek, 11 października br. w niewielkim pensjonacie Waldensee usytuowanym nad jeziorkiem Wirtchensee, położonym w zacisznej okolicy w parku przyrody Schlaubetal. Pierwszym punktem programu był spacer wokół jeziora, sprzyjający pogłębieniu wzajemnych relacji. Pełni energii przystąpiliśmy do zajęć, które przygotowali dla nas Ralf Otto Gogoliński oraz Bogumiła Burda. Pierwsze z nich dotyczyły określeniu roli i pozycji lidera w organizacjach charytatywnych. Jednak zanim doszło do ciekawej dyskusji, prowadzący zaprosił wszystkich do zabawy, mającej na celu ułożenie wieży z klocków. Można je było przenosić za pomocą uchwytu umocowanego do koła, które było sterowane przez uczestników za pomocą linek. Zanim udało się wykonać to zadanie, krzyku i śmiechu było co niemiara. Jednak ambicja nie pozwoliła poddać się i po kilku nieudanych próbach wieża stanęła, i sami sobie biliśmy brawa. B. Burda swoją część warsztatów poświęciła sposobom prezentacji i wystąpień publicznych. Efektem tych poczynań była późniejsza wypowiedź każdej osoby, która musiała odpowiednio opowiedzieć o sobie i przedstawić zamierzenia, jakie zamierza zrealizować w swoim klubie. Ten fragment wieczoru okazał się bardzo pouczający. Pokazał, jak wiele nas łączy, jak wiele planów i pomysłów możemy wspólnie zrealizować dla naszych podopiecznych. Elementem wieńczącym piątkowego spotkania była inauguracja kadencji nowego zarządu frankfurckiego klubu. W uroczystości uczestniczył aktualny gubernator niemieckiego Kiwanisu Hermann Büssing.
Następnego dnia gospodarze zaplanowali wycieczkę do Neuzelle, urokliwego miasteczka leżącego nieopodal granicy polsko-niemieckiej. Zwiedzanie pocysterskiego zespołu klasztornego zajęło nam blisko trzy godziny. Szczególne wrażenie zrobiła na nas bogato zdobiona kolegiata pw. Najświętszej Maryi Panny Stiftskirche St. Marien, nazywana barokowym cudem Brandemburgii. W samo południe dane nam było usłyszeć modlących się mnichów. Ich śpiewy były niczym dotknięcie sacrum. Wielkie wrażenie zrobiły też inne obiekty: ewangelicki Kościół Parafialny św. Krzyża, Ogród Klasztorny oraz Muzeum Teatr Niebiański. Piękna aura dopełniała niezwykłe doznania, a skąpane w październikowym słońcu przepiękne malutkie alejki Neuzelle, zachwycały. Ukoronowaniem sobotniego przedpołudnia był wyśmienity obiad, podczas którego nastąpiło podsumowanie dwudniowego spotkania i określenie przyszłorocznych działań na rzecz naszych podopiecznych.
Dziękujemy Gospodarzom wydarzenia – Klubowi Kiwanis we Frankfurcie, a szczególne słowa uznania składamy na ręce: Klausa Baldaufa, Heike Gensing, Ralfa Otto Gogolińskiego, Haralda Schmidta oraz Mariki Jahn. Pozostała jeszcze jedna bardzo ważna osoba, bez której trudno byłby nam się wzajemnie zrozumieć. To Jacek Jeremicz, czyli „nasz człowiek” w niemieckim klubie. Pełniący obecnie funkcję prezydenta elekta, z wielką cierpliwością i – jak sam mówi – ogromną przyjemnością pomagał nam porozumieć się i był cudownym tłumaczem podczas zwiedzania Neuzelle. [Alicja Błażyńska]
Kiwanis Kulturtag w Storkow
Vielen Dank, to zdecydowanie za mało aby podziękować za zaproszenie na kolejny Kulturtag. W sobotę 21 września Klub Kiwanis z Frankfurtu nad Odrą zorganizował dla dzieci ze świetlic środowiskowych z Frankfurtu i Słonego wspaniałe spotkanie integracyjne na terenie Parku rekreacyjnego Irrlandia w Storkow. Bawiliśmy się cudownie. Ogromna ilość i różnorodność labiryntów, karuzel, huśtawek, zjeżdżalń, tuneli, równoważni, trampolin, stanowisk z działkami wodnymi i procami na balony z wodą, podziemnych telefonów, krzywych luster i jeszcze dużżżżżooo innych atrakcji sprawiało, że ciągle byliśmy w ruchu. Szkoda było czasu na rozmowę, posiłek. Nawet nie zauważyliśmy jak nadeszła godzina 16.00. Na zakończenia spotkania wymieniliśmy się z kolegami z Niemiec własnoręcznie przygotowanymi pamiątkami. Podziękowaliśmy organizatorom – Klubom Kiwanis z Frankfurtu i Zielonej Góry , za wspaniałą zabawę i zmęczeni ale bardzo zadowoleni wyruszyliśmy w drogę do domu. [Aleksandra Woźniak]
Wizyta w Bundestagu
Na początku drugiej dekady czerwca br., na zaproszenie Klubu Kiwanis z Frankfurtu, przedstawicielki naszego Stowarzyszenia uczestniczyły w wyjeździe do Berlina. Jego celem była wspólna wizyta obu klubów w niemieckim parlamencie oraz spotkanie z deputowanym CDU – Martinem Patzeltem. W tym miejscu warto dodać, że jeszcze do niedawna pełnił on funkcję burmistrza Frankfurtu, jest też od lat wielkim orędownikiem pogłębiania współpracy polsko-niemieckiej.
Dla wielu spośród nas było to pierwsza okazja obejrzenia wnętrz gmachu Bundestagu, wspaniale łączącego w jednej bryle ocalałe z bombardowań fragmenty dawnego budynku oraz dynamiczną, śmiałą i funkcjonalną architekturę współczesną. Rozmowa z deputowanym poprzedzona została uczestnictwem w obradach niemieckiego parlamentu. Przed wejściem na salę wszyscy zostali poddani procedurom kontrolnym oraz pouczeni o obowiązujących regułach zachowania takich jak: brak rozmów, spacerów oraz możliwości robienia zdjęć, a także – o ile to możliwe – powstrzymanie się np. od odruchu… ziewania. To ostatnie nie było całkiem bezzasadne, gdyż dyskusje niemieckich posłów były toczone w dość proceduralnym języku, dla większości z nas niekoniecznie zrozumiałym. Ciekawostką jednak było to, że podczas długich wywodów oratorskich, wybrańcy niemieckiego narodu też ulegali emocjom, podobnym zresztą do tych, jakie niekiedy widzimy podczas relacji polskiego sejmu. Przerywali sprawozdawcom, ministrom czy innym mówcom, z ław padały kąśliwe uwagi pod ich adresem, wymieniali się też uwagami, przechadzając wśród kolegów. To dawało postronnym widzom nieco kolorytu.
Na drugą część pobytu w Bundestagu przewidziane zostało spotkanie Martinem Patzeltem. Deputowany CDU przyjął nas w klubowym pomieszczeniu, gdzie przedstawił założenia polityki swojej partii, a przede wszystkim odniósł się do zagadnień związanych z lobbingiem, uchodźcami oraz opozycji w niemieckim parlamencie. Potem rozpoczęła się tura pytań i lekkich, i tych trudniejszych. Na zakończenie Martin Patzelt został obdarowany pamiątkowym aniołem rzeźbionym w płótnie. My z kolei otrzymaliśmy zestawy pamiątkowych wydawnictw związanych z parlamentem niemieckim. Było także pozowanie do wspólnej fotografii, na której wszyscy wyglądamy pięknie i młodo.
Dziękujemy Gospodarzom wydarzenia – Klubowi Kiwanis we Frankfurcie, a szczególne słowa uznania składamy na ręce: Klausa Baldaufa, Heike Gensing, Ralfa Otto Gogolińskiego, Haralda Schmidta oraz Mariki Jahn. Pozostała jeszcze jedna bardzo ważna osoba, bez której trudno byłby nam się wzajemnie zrozumieć. To Jacek Jeremicz, czyli „nasz człowiek” w niemieckim klubie. Pełniący obecnie funkcję prezydenta elekta, z wielką cierpliwością i – jak sam mówi – ogromną przyjemnością pomagał nam porozumieć się i był cudownym tłumaczem podczas zwiedzania Neuzelle. [Alicja Błażyńska]
Odeszła Jadwiga Korcz-Dziadosz
6 września 2019 r. nadeszła wiadomość, z którą trudno się nam uporać. Nie ma wśród nas Jadzi Korcz-Dziadosz. Nie ma osoby, która zarażała energią, werwą, prawością. Była z nami niedługo, a jednak wniosła w klubowe życie dużo poczucia humoru, bezpośredniości i entuzjazmu. Poniżej wspomnienie o Jadzi, które ukazało się w numerze 2/2019 “Inspiracji”.
Z poobiedniego letargu wyrwał mnie telefon Zosi Banaszak z wiadomością o śmierci Jadźki. Nie piszę Jadzi czy Jagody, nie piszę też Jadwigi, gdyż wolała, by nazywano ją imieniem urwisa z dzieciństwa czy harcerki z Makusynów. – Jestem Jadźka. Przedstawiała się i patrzyła życzliwie tym wesołym, czujnym spojrzeniem. Od razu też zasypywała nowo poznanego opowieściami, których miała na podorędziu tysiące. Może właśnie przez tę wielość tak trudno dziś coś wybrać, czymś szczególnie się podzielić. W mej pamięci te historie nakładają się na siebie, pulsują, czekają na powtórzenie i dokończenie.
Poznałam Ją stosunkowo niedawno, gdy rozpoczęłam swoją przygodę zawodową z muzeum. Jadźka, córka słynnego zielonogórskiego profesora historii – Władysława Korcza, była w naszej instytucji osobą znaną, lubianą i cenioną. Czuła się tu jak u siebie w domu, znała każdy kąt, każde przejście. Nigdy jednak nie była ani nachalna, ani natrętna. Wręcz to my czerpaliśmy z niej. Często dyrektorzy (najpierw A. Toczewski, a później L. Kania), a także poszczególni kustosze korzystali z jej wiedzy, wspomnień, a nawet pamiątek rodzinnych. Te ostatnie niekiedy wypożyczała nawet do aranżacji wystaw. Często spotykałam ją na muzealnych spotkaniach i wernisażach. Na tych malarskich towarzyszył jej mąż – Kazek, którego pasją było malowanie i rysowanie. Każde z nich jednak inaczej podchodziło do sztuki. Jadźka w krótkich, że tak powiem, żołnierskich słowach potrafiła oddać swój zdystansowany stosunek do sztui nieprzedstawiającej. Podobnie jednoznacznie wyrażała swoje zapatrywania społeczne, polityczne czy obyczajowe. Traktowała ludzi równo, jednak nie znosiła tych, którzy ulegali słabościom. Nie lubiła też koteryjek, cichego obmawiania, szczucia, udawania kogoś innego. Była prostolinijna i bezpośrednia. Pamiętam, kiedyś podczas wycieczki ZUTW do Petersburga zaczytywałam się felietonami znanego pisarza. Podeszła i zaciekawiona zapytała o autora. Gdy odpowiedziałam, strzeliła. – Przecież to pijak. I nic, żadne słowa, żadne wyjaśnienia nie były w stanie jej przekonać, że mimo to warto go czytać. Jednak ten jej radykalizm nie obrażał, bo każdy wiedział, że wypyskuje i wygada, a jak przyjdzie chwila, to pochyli się, stanie w obronie każdego człowieka potrzebującego pomocy, nawet tego przysłowiowego pijaka.
Inne oblicze Jadźki ujrzałam już w Kiwanisie. Postanowiła wsiąść do naszego charytatywnego autobusu w 2017 roku. Od początku nie trzeba było jej nic tłumaczyć. Pytała tylko. – Co mam zrobić, jak mogę się przydać. I działała. Nigdy nie chciała też obciążać innych swoją osobą w sprawach codziennych. Nie mając samochodu, potrafiła przyjechać na spotkanie klubowe rowerem do Wilkanowa, a było to blisko 10kilometrów od jej domu. Była już wtedy dobrze po siedemdziesiątce.
Postrzegałam też Jadźkę przez pryzmat aparatu fotograficznego. Kochała bowiem pozować każdemu, kto robił zdjęcia. Zawsze znajdowała się w kadrze różnych wydarzeń, gdyż nie chowała głowy, a wręcz przeciwnie, krzyczała z dala: – Ala zrób mi fotkę w tym kapeluszu. I faktycznie mam całkiem sporo jej zdjęć w dziwnych przebraniach, nakryciach głowy, z przeróżnymi osobami. Przesuwam je teraz na ekranie komputera i porównuję z ostatnim obrazem, zachowanym jedynie w pamięci. Tym szpitalnym, pooperacyjnym. Gdy przyszłam, usiadła na łóżku przy pomocy specjalnego sznurka. Przy powitaniu przytuliła. Spojrzałam w jej oczy, które teraz jeszcze mocniej dominowały w nieco wyszczuplonej twarzy. Głosem słabszym niż zwykle, ale nadal buńczucznie opowiadała mi o operacji. Jakby sama siebie chciała przekonać, że jest dobrze. To wszystko trwało niecałe dwa kwadranse. Przyszedł czas kolacji, którą ledwie dzióbnęła i powiedziała, że jest zmęczona. Odprowadziła mnie jeszcze do drzwi korytarza, chwaląc się, że już tyle może. Pożegnałyśmy się zwyczajnie. Nie myślałam, że widzę ją ostatni raz.
Jadwiga Korcz-Dziadosz urodziła w Samborze (obecnie Ukraina) w 1943 roku. Po wojnie wraz z rodziną osiedliła się w Zielonej Górze. Ale bez ojca – Władysław Korcz, żołnierz AK, skazany na 8 lat łagru trafił za Ural i dopiero po kilku latach dołączył do rodziny. Jadzia już w szkole podstawowej wyróżniała aktywnością. Czynnie zaangażowała się w działalność szczepu Makusynów i tak naprawdę harcerskie ideały przyświecały Jej przez całe życie. Po ukończeniu liceum studiowała w Poznaniu geografię, a później była nauczycielką tego przedmiotu w szkole. Kolejnym etapem jej życia zawodowego była praca w Urzędzie Wojewódzkim. Przez lata, wzorem swojego ojca, czynnie popularyzowała historię Zielonej Góry. Za tę działalność w 2013 roku otrzymała tytuł Honorowego Mecenasa Muzeum Ziemi Lubuskiej. Na emeryturze udzielała się społecznie w Zielonogórskim Uniwersytecie Trzeciego Wieku, pełniąc kolejno funkcje wiceprezesa, a później sekretarza organizacji. Od roku 2017 związała się z Klubem Kiwanis Zielona Góra Adsum, poświęcając swoją aktywność najmłodszym członkom naszego społeczeństwa. [Alicja Błażyńska]